Macierzyństwo a sen
Ciekawi mnie, jak inne kobiety sobie radzą z macierzyństwem, z tym ciągłym poczuciem bycia nie dość: albo słabą, nieuważną matką (która jedną ręką bawi dziecko, a drugą pracuje przy kompie), albo madką, samicą zredukowaną do dziecka, ze zlasowanym mózgiem i bez własnego życia, bez sprawczości. Czuję się obiema naraz: kiedy złoszczę się, bo chciałabym w spokoju popracować, kiedy złoszczę się, że przez głupie spotkania nie mogę być z dzieckiem, kiedy zazdroszczę mojemu chłopakowi, który zdaje się nie mieć tych rozterek, choć zajmuje się dzieckiem tyle samo, co ja.
Prawdopodobnie to uczucie to po prostu zmęczenie, ale nie wiem, jak sobie z nim poradzić. Malutkie dziecko trudno komuś sprzedać, rodzice nie radzą sobie z nim, a my jako rodzice mamy fazkę na samodzielność, gorzej, samowystarczalność. Choćbyśmy mieli szorować twarzami po podłodze z wycieńczenia.
Stoją za tym pewne racje: proszenie rodziców o pomoc jest trudne, wymaga zaciągnięcia długu, który potem trzeba spłacić - nie wiadomo, kiedy i z jakimi odsetkami.
Oznacza to pewną bezwyjściowość: fantazjuję o tym, żeby dziecko poszło do żłobka, a jednocześnie wiem, że przecieka mi przez palce czas, który nigdy nie wróci: jej ufnych spojrzeń, maleńkości, bezzębnego uśmiechu, bliskości, jakiej nie będziemy mieć nigdy później. Czas, który być może przeżywam tylko jeden raz w życiu.
Jednocześnie nie chcę tej bliskości non stop, chcę jednocześnie być wyspana, iść na trening i poświęcić 2 godziny dziennie na pracę, która mnie karmi. Przy zachowaniu takich warunków macierzyństwo wydaje mi się łatwe, przy czym nie mam bladego pomysłu, jak je zrealizować - wydarcie czasu na własną pracę oznacza przemęczenie, odpoczynek oznacza poczucie, że jestem glutem bez życia.
Poobcinałam z bólem różne zobowiązania. Było to trudne, wymagało żegnania się z jakąś wersją siebie - choć jednocześnie jest to o pozytywnym, gruntującym urealnieniu. Ale to wciąż za mało. Być może jakimś rozwiązaniem jest znaleźć opiekunkę. Przychodzi do nas pani do sprzątania, która sprząta niedbale, ale to wciąż lepiej niż my, którzy nie sprzątamy wcale. Mamy w domu syf.
Kiedy czytam dzienniki kobiet, szczególnie dawniejsze, takich, co już nie żyją, zaskakuje mnie, jak mało miejsca zajmuje tam temat macierzyństwa. Czytam Sontag: jej małego syna praktycznie tam nie ma, nie ma nic o porodzie, o wychowywaniu - czy to nie był czas na pisanie w ogóle, a potem była spragniona powrotu do siebie nie-matkowej? Może trudno na to znaleźć sensowny język (sama nie umiem: balansuję między kliszą sfrustrowanej matki a falami entuzjazmu i wdzięczności, poczucia, że moje macierzyństwo pod wieloma względami jest łatwe). Czytając te dzienniki na się wrażenie, że to dziecko się po prostu nie wydarzyło.
Żałuję, że nie podglądałam innych kobiet. Że nie umiem podglądać ich teraz. Jednak przecież żadna z nich nie pomoże mi rozwiązać tego problemu dla siebie, ustalić dla mnie właściwych proporcji.
Dlatego brakuje mi snu. Wiecie, kiedy jestem nakarmiona i wyspana, nagle wiem. Nagle mam dobry balans. Nagle znajduję czas na pracę i energię na aktywne kochanie swojego dziecka i jego ojca. Klucz jest tak trywialny, tak prosty, tak banalny, a jednocześnie tak trudny.
Bo nie chodzi o to, by powiedzieć ojcu dziecka (wycieńczonemu zresztą jak ja), zajmij się dzieckiem przez dwie godziny, ja sobie pójdę na masaż. A potem się zdrzemnę. To wymagania domagania się prawa do odpoczynku codziennie, negocjując z osobą, która też jest zmęczona. Jak sobie z tym radzą rodzice dzieci chorych, rodzice kilkorga dzieci, samotne matki? Czy potrafią lepiej prosić o pomoc? Czy jadą na zmęczeniu, którego nie potrafię sobie wyobrazić?
Oczywiście, to problem systemowy, patriarchat i kapitalizm. Ale ta diagnoza w niczym mi nie pomaga; przeciwnie, sprawia, że czuję się jeszcze bardziej bezradna. Nie mogę jako jednostka obalić żadnego z nich, tym bardziej, że chodzi o obalenie przekonań o sobie jako kobiecie i chorych fantazji o produktywności, ktore mam w sobie, które uwewnętrzniłam i które płożą się jak chwasty po moim poczuciu wlasnej wartości.
Jednocześnie wystarczy tylko sen. Pójdę dziś spać o 20. Zrobię sobie herbatę i jej nie dopiję, bo usnę.