Czucie się brzydko

Są takie dni - na przykład codziennie w ósmym miesiącu ciąży, podczas pms albo w zmęczeniu i smutku - które są więcej niż bad hair day. Są bad wszystko day: odrastające włosy sprawiają, ze wyglądasz jak zużyty egzemplarz Davida Bowiego. Wargi suche, szorstkie. W oku pękło naczynko, pod okiem sine wory, w ciele zatrzymała się woda (masz nadzieję, że to woda). Ubierasz dres, który oblazl jakimś białym pyłkiem. Ciuchy leżą na Tobie źle. Wolisz ubrać coś brzydkiego, bo jak ładne źle leży, to jakoś jeszcze smutniej. Przebarwienia dostrzegasz bardziej. Zupełnie niepotrzebnie czochrasz fryzurę i dokładasz nowe produkty, jakby dodanie trochę żelu tu u góry mogło pomoc. W sumie nie wiesz, jaki efekt chciałabyś osiągnąć.

Podlało Ci twarz, ujmujesz miedzy kciuka i palec wskazujący fałdkę skory pod brodą.

Wychodząc na zewnątrz zakładasz największy płaszcz, jaki masz.

Zaniedbana

W takie dni, które same z siebie nie są zbyt łatwe (cóż, zdarza mi się, że nie chce mi się wtedy wziąć prysznica), dokładam sobie głosem w głowie: „ale się zaniedbała”.

Ogólnie jestem dość ładna: mam regularne rysy, mocne kości policzkowe, mocne brwi, kształtny nos, wcięcie w talii, umięśnione ciało. Ale jednocześnie swoją urodę postrzegam jako coś, co nie jest dla mnie, lecz dla innych, co jestem im winna, co oni przede wszystkim oceniają. W oczach przechodniów (którzy mają swoje sprawy i bardziej przejmują się własnymi przebarwieniami, kredytami, chorobami niż mną) dostrzegam niesmak: oni wiedzą, że to równia pochyla. Raz niepomalowana twarz, raz nienałożone serum to pierwszy krok na jednokierunkowej do bycia brzydką.

Tak lub nie (raczej nie, po dniach dresiwa przychodzi dzień sukienki albo dzień eleganckiego dresiwa, nic w tym dziwnego), pytanie jest inne: czemu czuję winę, kiedy wyglądam brzydko?

Szczera

Brzydko to nie jest dobre słowo. Nie robię się automatycznie brzydka tylko dlatego, ze mam na sobie słabo dopasowane, wysłużone części sportowej garderoby ani dlatego, że nie mam makijażu. Problemem nie jest to, ze wyglądam brzydko, ale ze wyglądam na zmęczoną i niezainteresowaną swoim wyglądem. W gruncie rzeczy, ten look dość dobrze odzwierciedla stan faktyczny. Mądrze gospodaruję swoją energią i inwestuję ją w przetrwanie. Albo w coś, na czym jestem aktualnie skupiona (emocje, przeżycia, zadania). Moje ciało po prostu komunikuje, jak jest: zabawy w stylówki, suszarkolokówkę i rozświetlacz nie są dziś dla mnie. Winię ciało za tę szczerość.

Nie mam siły zajmować się swoim wyglądem. Nie mam siły na to, by wydawać się bardziej wypoczęta, bardziej ogarnięta, bardziej oryginalna, bardziej atrakcyjna, bardziej dopasowana do kulturowych standardów piękna, zdrowsza, szczuplejsza, szczęśliwsza i bogatsza niż jestem. Może dałoby się pomyśleć wygląd poza opozycją ładne-brzydkie, która na którymś etapie kończy się rozczarowaniem (czy mogę afirmować, że jestem brzydka?). Bo oczywiście wszystkie wiemy, ze piękno kobiecego ciała to kulturowy konstrukt, ale konstrukt-nie-konstrukt, gówno mi to pomaga podczas bad wszystko day.

Bezproduktywna

Mój drugi wilk mówi wtedy: może jakbyś się wykąpała i zmieniła brudny stary tshirt po swoim chłopaku, w którym zreszta spałaś (w tshircie, nie w chłopaku), na coś świeżego, czystego i może jeszcze wyprasowanego, sama poczułabyś się czystsza i bardziej wyprasowana. I byłoby to milsze dla wszystkich dookoła, ale i dla Ciebie. Odżyłabyś, znalazła siły.

Właściwie wiec jest moją winą, że wyglądam jak małeja i jak małeja działam nie dość. Ten wyrzut czuję, projektuję na oglądających mnie innych. Wstyd: gdybym się ogarnęła, mały wysiłek, kapka korektora, umyte włosy... Wstyd: wychodzę z przetłuszczonymi włosami, skoro już na polu wyglądu poległam, to niczego się po mnie nie można spodziewać. Jestem bezproduktywna, jestem szpetna brzydotą żula na ławce: śmierdzę nieprzydatnoscią.

Wyolbrzymiam: w ten sposób radzę sobie z odczuciem niepokoju, z jakąś niestosownością w sobie, z rozczarowaniem sobą, którą widzę w lustrze, którą rozpoznaję w nieosiągniętych celach: od łuszczenia w okolicy bruzd nosowo-wargowych po niezłożony grant, od mokrej plamy pod pachą po mało na koncie.

Zrekonfigurowana

Staram się wtedy świadomie odciągnąć uwagę od swojego wyglądu. Podsłuchuję ludzi w tramwaju. Wpatruję się w inne ciała. Zagapiam się. Drzemię.

Potrzebne są do tego zwykle osoby w naturalnym środowisku. Które wybierają płócienne torby albo plecaki-worki z buńczucznymi hasłami w stylu „never look back”. Z ich klamer do włosów odpryskuje farba. Do tramwaju wchodzi niewidoma kobieta i pyta, jaki to numer, a my mówimy, że piętnaście. Piękna dziewczyna na przystanku; różowy płaszcz, leginsy, sanglaski, makijaż; ona miała dziś lepszy dzień (może ma same lepsze). Neon: zieleniak. Facet wszedł i gra na akordeonie. Szczupła kobieta w prochowcu, z kącikami ust opuszczonymi, z okularami w kształcie jakby w dół. Obsiadają mnie nastolatki, które wracają z matury z angielskiego, włosy elektryzują się im od tych marynarek, skóra pulsuje zaczerwieniami. Pól milimetra czyjegoś paznokcia, odrastającego pod hybrydą.

Obejmuję te zjawiska czułością, a moje własne wypłowienie traci posmak katastrofy.

Subscribe to lżej

Don’t miss out on the latest issues. Sign up now to get access to the library of members-only issues.
jamie@example.com
Subscribe